Pierwsza atrakcja to widoki z klifu:
To po prawej i poniżej to plaża Tonel - od tej strony wiało więc było dużo surferów i nawet kilka windsurferów.
Potem pojechaliśmy na zwiedzanie Fortalezy - zbudowanej w XV wieku, ale zniszczonej podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku. . Przejechaliśmy rowerami dookoła. Ze mnie wywiało wszystkie złe uczynki, nie wiem co wywiało z Zenka, bo nie mówił.
Ze starych zabudowań został tylko kościół Matki Bożej Łaskawej. W środku jest jedynie ładny złocony ołtarz, ale było trochę ludzi więc nie robiłam zdjęcia
Cały obszar półwyspu i okolice miasteczka wyglądają podobnie do okolic Nordcap w Norwegii. Same skały i roślinność nie wystająca wyżej niż 0,5 metra nad poziom gruntu.
I jeszcze trzy zdjęcia - fragment starych murów, budka strażnicza i armaty
Drzew tu w zasadzie nie ma żadnych, jedynie w okolicy kampingu pokazały się pinie, a w miasteczku rosną też palmy.
Tą spotkaliśmy jadąc do mariny
Całe miasteczko jest położone na górze klifu, tak więc nie ma malowniczych uliczek z zejściem do morza - wszystkie zejścia są na plaże - piękne, piaszczyste, ale małe bo okolone skałami.
Wracając wstąpiliśmy do sklepu z ceramiką - ja nie chciałam wyjść i w zasadzie mogłabym: "odtąd dotąd proszę zapakować"
Na jutro zastał nam do odwiedzenia przylądek Sao Vincente - jeszcze jeden koniec świata w południowej Portugalii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz