piątek, 15 maja 2015

Wczoraj zaczęło wiać i dziś też mieliśmy bardzo wietrzny dzień, ale nie przeszkodziło nam to w kolejnej wycieczce rowerowej. Rano spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Sagres - to takie małe miasteczko prawie na końcu świata, tzn półwyspu Iberyjskiego. Mieliśmy do pokonania ok 30 km, więc poszło szybko i po rozpakowaniu rowerów ruszyliśmy na poszukiwanie atrakcji.
Pierwsza atrakcja to widoki z klifu:
To po prawej i poniżej to plaża Tonel - od tej strony wiało więc było dużo surferów i nawet kilka windsurferów.
Potem pojechaliśmy na zwiedzanie Fortalezy - zbudowanej w XV wieku, ale zniszczonej podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku. . Przejechaliśmy rowerami dookoła. Ze mnie wywiało wszystkie złe uczynki, nie wiem co wywiało z Zenka, bo nie mówił.
Ze starych zabudowań został tylko kościół Matki Bożej Łaskawej. W środku jest jedynie ładny złocony ołtarz, ale było trochę ludzi więc nie robiłam zdjęcia
Cały obszar półwyspu i okolice miasteczka wyglądają podobnie do okolic Nordcap w Norwegii. Same skały i roślinność nie wystająca wyżej niż 0,5 metra nad poziom gruntu.
I jeszcze trzy zdjęcia - fragment starych murów, budka strażnicza i armaty
Drzew tu w zasadzie nie ma żadnych, jedynie w okolicy kampingu pokazały się pinie, a  w miasteczku rosną też palmy.
Tą spotkaliśmy jadąc do mariny
Całe miasteczko jest położone na górze klifu, tak więc nie ma malowniczych uliczek z zejściem do morza - wszystkie zejścia są na plaże - piękne, piaszczyste, ale małe bo okolone skałami.
Wracając wstąpiliśmy do sklepu z ceramiką - ja nie chciałam wyjść i w zasadzie mogłabym: "odtąd dotąd proszę zapakować"
Na jutro zastał nam do odwiedzenia przylądek Sao Vincente - jeszcze jeden koniec świata w południowej Portugalii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz