Z braku innych atrakcji w naszym kampingowym życiu, do rangi wydarzenia urastają zdarzenia kulinarne. W poniedziałek gotowałam rosół - ukochaną zupę Zenka, za którą stęsknił się niepomiernie. Rosół miał być również na wtorek, ale dostaliśmy zaproszenie do zaprzyjaźnionej Eli, która zimuje w domku niedaleko kempingu, na pyszną zupę ziemniaczaną i ratatouille. Rosół więc został dojedzony w czwartek, bo na środę był zaplanowany morski obiad.
W dalszym ciągu próbujemy różnych owoców morza i tym razem padło na el barberecho, czyli po naszemu małże sercówki.
Tu się moczą w słonej wodzie i wypluwają piasek, co by w zębach nie zgrzytało. A na następnym zdjęciu już w garnku podsmażone na masełku z dodatkiem czosnku, pietruszki, pomidorków i białego wina.Po dodaniu makaronu mamy szybki i bardzo smaczny obiad.Tym razem też gotował Antek, a ja się zobowiązałam w przyszłym tygodniu zrobić danie z ośmiornicy.
Dziś już pierwszy dzień grudnia i w dalszym ciągu chodzimy w krótkich spodenkach i w T-shirtach. Pogoda ciągle jest dla nas łaskawa i oby tak zostało jak najdłużej. Mieliśmy dziś bardzo silny wiatr, ale był ciepły i termometry pokazywały 23 stopnie w środku dnia, pomimo zachmurzenia i braku słońca. Teraz zaczął kropić lekki deszczyk i jest to drugi deszcz od 2 miesięcy jak tu jesteśmy. W zeszłym roku o tej porze byliśmy już po co najmniej 2 wielkich ulewach, takich co to rambla była wypełniona po brzegi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz