Oj, ale mam zaległości, postaram się trochę nadrobić.
W poprzednim tygodniu nigdzie się nie ruszaliśmy, bo walczyliśmy - to znaczy Zenek walczył, a ja pracowałam jako pielęgniarka - z jakimś paskudnym bakteryjnym zakażeniem. Były antybiotyki, gorące okłady i opatrunki z maścią, ale po tygodniu choróbsko jest opanowane. Przećwiczyliśmy przy okazji dodatkowe ubezpieczenie i procedury jego wykorzystania. Po zadzwonieniu do centrali w Polsce, grzeczna panienka po rozpytaniu gdzie jesteśmy skierowała nas do państwowego szpitala w Kartagenie gdy się dowiedziała, że mamy kartę EKUZ. Oczyma wyobraźni widziałam już kolejkę oczekujących na pomoc na tamtejszym SOR'ze, pewnie nie mniejszą niż w naszych szpitalach. Gdy spytałam się panienki po co wykupiłam ubezpieczenie, to okazało się, że jest też w Kartagenie prywatny szpital z którym PZU ma podpisaną umowę (sic!). No to kazaliśmy zamówić dla nas wizytę i następnego dnia pojechaliśmy - zero czekania, tylko pan doktor nie bardzo chciał rozmawiać po angielsku, ale znalazła się tłumaczka i jakoś się dogadaliśmy. Za wizytę nic nie musieliśmy płacić, tylko za leki w aptece, ale już mam decyzję pozytywną o zwrocie kosztów lekarstw. Po tylu razach opłacania polisy wreszcie na coś się przydała, choć wolelibyśmy jej nie wykorzystywać.
A przed wizytą u lekarza zrobiliśmy sobie wycieczką do Caravaca de la Cruz.
Miasto jest jednym z pięciu świętych miast katolickich - inne to Rzym, Jerozolima, Santiago di Compostella i Santo Tiribio de Liebana, czyli trzy z tych pięciu leżą w Hiszpanii. W Bazylice Sanktuarium Prawdziwego Krzyża przechowywana jest relikwia w postaci drzazg z krzyża świętego i jest to miejsce licznych pielgrzymek.
Bazylika została zbudowana w XVII wieku w obrębie dawnej twierdzy Templariuszy w miejscu innego kościołka przechowującego tę relikwię (oczywiście wcześniej w tym miejscu była twierdza mauretańska).
Motyw krzyża jest widoczny w całym mieście, a jest to specjalny krzyż który ma swoją nazwę - karawaka - i można go nawet spotkać w wielu miejscach w Polsce, głównie we wschodniej części. Odsyłam do Wikipedii po dalsze informacje: https://pl.wikipedia.org/wiki/Karawaka. W sklepikach można było kupić i malowane i wypalane, metalowe, z drewna - co kto lubi.
Wdrapaliśmy się na wzgórze z bazyliką i podziwialiśmy widoki na całe miasto
Sama bazylika z zewnątrz wygląda monumentalnie, ale w środku nie jest taka duża.
Relikwii nie udało nam się oglądnąć, bo trzeba by było czekać ponad 1,5 godziny, za to pospacerowaliśmy sobie dookoła murów obronnych
Razem z nami na wycieczkę wybrała się Isa i Helmut - przesympatyczna para niemieckich kamperowiczów, z którą zakolegowaliśmy się w trakcie paelli. Rodzina Helmuta pochodzi z Mazur - to prawie krajan.
Zwiedziliśmy też muzeum Caballos del Vino, muzeum gdzie można było poznać historię święta winnych koni i pooglądać stroje przygotowane dla koni na fiestę. Najpierw legenda: w XIII wieku gdy Maurowie oblegali twierdzę i obrońcom zabrakło wody w cysternach, Templariusze przedarli się przez linie wroga i przywieźli wino dla spragnionych obrońców w skórzanych bukłakach na grzbietach koni i ponoć zrobili to tak szybko, że Maurowie się nie zorientowali. Powitani zostali przez obleganych bukietami kwiatów i haftowanymi pelerynami i tak urodziło się święto. Obecnie 1 i 2 maja jest tu wielka fiesta upamiętniająca tamte wydarzenia i poświęcona Świętemu Krzyżowi, a przygotowania trwają cały rok, bo zrobienie takich haftowanych cudów to trwa dość długo.




Na trzecim zdjęciu widać cały komplet końskiego ubioru i naprawdę robi wrażenie jakością wykonania. Drugiego dnia świąt organizowany jest wyścig koni i czterech prowadzących go mężczyzn. Ścigają się po ulicy o nazwie Cuesta del Castillo i rekord tego wyścigu wynosi 7, 95 sek.
Jest też wersja zawodów dla dzieciaczków, bo czym skorupka za młodu....
Po intensywnym zwiedzaniu poszliśmy sobie na lunch, a największy aplauz wzbudził nietypowy deser: liść limonki zanurzony w przepysznym cieście anyżkowym i usmażony, a do tego lody.
Mniam, mniam.....