środa, 20 lutego 2019

Dziś na kempingu był dzień pod tytułem "Sardynki i Sangria". Już ponoć od rana większość sąsiadów odwiedzała parking koło recepcji w celu rezerwacji miejsca przy stoliku.
Rezerwacja polegała na: położeniu poduszki na krzesełko, nakryciu stołu obrusem i zastawą lub przylepieniem karteczki z imieniem. My na zwiady poszliśmy na godzinkę przed imprezą i okazało się, że jeden ze stolików jest jeszcze wolny. Przygotowania do pieczenia sardynek wyglądały tak:
na zapleczu baru rozpalono wielkie ognisko do wytworzenia żaru, a rybki były pieczone na wielkich siatkach właśnie tak
Gdy przyszliśmy na imprezę kilka minut przed, zajęliśmy wolne miejsca, rozłożyliśmy talerze, widelce i kieliszki do sangrii to grupka krewkich kempingowiczów próbowała nas wykolegować z naszego stolika, bo źle sobie zarezerwowali miejsce. Zenek wykazał się dużą asertywnością i po polsku wytłumaczył im co o tym myśli. Zrozumieli (hihihi)! Zabraliśmy się więc za konsumpcję - Zenek w sumie zjadł ze dwie, ja może z pięć, popiliśmy sangrią 
i oboje stwierdziliśmy, że najlepsza z tego była bagietka z sosem czosnkowym. Zenek utwierdził się w przekonaniu, że sardynki w wersji pieczonej w ogóle mu nie smakują i zapowiedział, że trzeciego podejścia pod sardynki nie zamierza robić. Po powrocie do domu zrobiliśmy sobie makaron zostawiając ucztujące towarzystwo.

wtorek, 19 lutego 2019

Oj, ale mam zaległości, postaram się trochę nadrobić.
W poprzednim tygodniu nigdzie się nie ruszaliśmy, bo walczyliśmy - to znaczy Zenek walczył, a ja pracowałam jako pielęgniarka - z jakimś paskudnym bakteryjnym zakażeniem. Były antybiotyki, gorące okłady i opatrunki z maścią, ale po tygodniu choróbsko jest opanowane. Przećwiczyliśmy przy okazji dodatkowe ubezpieczenie i procedury jego wykorzystania. Po zadzwonieniu do centrali w Polsce, grzeczna panienka po rozpytaniu gdzie jesteśmy skierowała nas do państwowego szpitala w Kartagenie gdy się dowiedziała, że mamy kartę EKUZ. Oczyma wyobraźni widziałam już kolejkę oczekujących na pomoc na tamtejszym SOR'ze, pewnie nie mniejszą niż w naszych szpitalach. Gdy spytałam się panienki po co wykupiłam ubezpieczenie, to okazało się, że jest też w Kartagenie prywatny szpital z którym PZU ma podpisaną umowę (sic!). No to kazaliśmy zamówić dla nas wizytę i następnego dnia pojechaliśmy - zero czekania, tylko pan doktor nie bardzo chciał rozmawiać po angielsku, ale znalazła się tłumaczka i jakoś się dogadaliśmy. Za wizytę nic nie musieliśmy płacić, tylko za leki w aptece, ale już mam decyzję pozytywną o zwrocie kosztów lekarstw. Po tylu razach opłacania polisy wreszcie na coś się przydała, choć wolelibyśmy jej nie wykorzystywać.

A przed wizytą u lekarza zrobiliśmy sobie wycieczką do Caravaca de la Cruz.
Miasto jest jednym z pięciu świętych miast katolickich -  inne to Rzym, Jerozolima, Santiago di Compostella i Santo Tiribio de Liebana, czyli trzy z tych pięciu leżą w Hiszpanii. W Bazylice Sanktuarium Prawdziwego Krzyża przechowywana jest relikwia w postaci drzazg z krzyża świętego i jest to miejsce licznych pielgrzymek.
Bazylika została zbudowana w XVII wieku w obrębie dawnej twierdzy Templariuszy w miejscu innego kościołka przechowującego tę relikwię (oczywiście wcześniej w tym miejscu była twierdza mauretańska).
Motyw krzyża jest widoczny w całym mieście, a jest to specjalny krzyż który ma swoją nazwę - karawaka - i można go nawet spotkać w wielu miejscach w Polsce, głównie we wschodniej części.  Odsyłam do Wikipedii po dalsze informacje:  https://pl.wikipedia.org/wiki/Karawaka. W sklepikach można było kupić i malowane i wypalane, metalowe, z drewna - co kto lubi.
Wdrapaliśmy się na wzgórze z bazyliką i podziwialiśmy widoki na całe miasto
Sama bazylika z zewnątrz wygląda monumentalnie, ale w środku nie jest taka duża.
Relikwii nie udało nam się oglądnąć, bo trzeba by było czekać ponad 1,5 godziny, za to pospacerowaliśmy sobie dookoła murów obronnych
Razem z nami na wycieczkę wybrała się Isa i Helmut - przesympatyczna para niemieckich kamperowiczów, z którą zakolegowaliśmy się w trakcie paelli. Rodzina Helmuta pochodzi z Mazur - to prawie krajan.
Zwiedziliśmy też muzeum Caballos del Vino, muzeum gdzie można było poznać historię święta winnych koni i pooglądać stroje przygotowane dla koni na fiestę. Najpierw legenda: w XIII wieku gdy Maurowie oblegali twierdzę i obrońcom zabrakło wody w cysternach, Templariusze przedarli się przez linie wroga i przywieźli wino dla spragnionych obrońców w skórzanych bukłakach na grzbietach koni i ponoć zrobili to tak szybko, że Maurowie się nie zorientowali. Powitani zostali przez obleganych bukietami kwiatów i haftowanymi pelerynami i tak urodziło się święto. Obecnie 1 i 2 maja jest tu wielka fiesta upamiętniająca tamte wydarzenia i poświęcona Świętemu Krzyżowi, a przygotowania trwają cały rok, bo zrobienie takich haftowanych cudów to trwa dość długo.
Na trzecim zdjęciu widać cały komplet końskiego ubioru i naprawdę robi wrażenie jakością wykonania. Drugiego dnia świąt organizowany jest wyścig koni i czterech prowadzących go mężczyzn. Ścigają się po ulicy o nazwie Cuesta del Castillo i rekord tego wyścigu wynosi 7, 95 sek.
Jest też wersja zawodów dla dzieciaczków, bo czym skorupka za młodu....
Po intensywnym zwiedzaniu poszliśmy sobie na lunch, a największy aplauz wzbudził nietypowy deser: liść limonki zanurzony w przepysznym cieście anyżkowym i usmażony, a do tego lody.
Mniam, mniam.....

środa, 6 lutego 2019

Droga do Kartageny była bardzo malownicza. Specjalnie wybraliśmy taką prowadzącą przez góry. To zdjęcie na Puerto z punktu widokowego.
Po zwiedzaniu Museo Naval wstąpiliśmy też do Muzeum Podwodnej Archeologii. Poczytałam sobie na temat specyfiki poszukiwań podwodnych i technik używanych po znalezieniu obiektu. Można też było poczytać na temat badań laboratoryjnych znalezionych obiektów i tylko szkoda, że wszystko po angielsku, więc było trochę problemów z pełnym zrozumieniem. Ale za to ekspozycje i wydobyte z wody skarby można było sobie pooglądać.
Na pewno na dnie Morza Śródziemnego leży jeszcze nie jeden skarb - biorąc pod uwagę ilość czasu, kiedy ludzie żeglowali i ilość towarów, które były przewożone z portu do portu, to statystycznie biorąc gdzieś tam w głębinach nie jedno jest jeszcze do odkrycia i wydobycia.
Podobały mi się makiety portów z czasów fenickich, rzymskich i tych średniowiecznych
 także przekroje ładowni statków - na pierwszym widać, dlaczego amfory miały taki na pierwszy rzut oka taki "niepraktyczny" kształt kształt.
Pochodziliśmy sobie także po porcie i tu polska niespodzianka - malutki (w porównaniu z innymi) jachcik ze Szczecina.
Był także wielorybi ogon i "mięśniak" ze stali jako przedstawiciele sztuki nowoczesnej.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Ostatnie trzy dni to u nas były silne wiatry - w podmuchach nawet wiało z 70 km/h. Zenek chodził z młotkiem i dobijał biedne śledzie, te które chciały odlecieć. Dobrze, że głównie wiało w dzień, bo w nocy to trudno było by w nie trafić.
A dziś będzie o zaległej wycieczce to Kartageny. Sprawdzając co jest ciekawego do zobaczenia w Kartagenie, oprócz rzymskiego amfiteatru, wklepałam do wujka google "Cartagena" i znalazłam piękny zamek San Felipe de Barajas. Zenek też otworzył sobie mapy, szuka i szuka zamku w mieście i okolicach i nie mogąc nic znaleźć pyta się gdzie to jest - a ja po zmianie skali mapy zorientowałam się, że jestem w Kolumbii. No to zrobiłam sobie wycieczką palcem po mapie!!
A w naszej Kartagenie odwiedziliśmy port i dwa muzea - Muzeum Morskie i Muzeum Archeologii Podmorskiej.
Dziś będzie o Muzeum Morskim, gdzie pooglądaliśmy sobie modele statków od tych średniowiecznych żaglowych i wiosłowo-żaglowych, poprzez żaglowo-parowe i już tylko parowe, po te bardziej współczesne głownie okręty wojskowe.
Oprócz statków można było nauczyć się różnych węzłów marynarskich czy popatrzeć na średniowieczną mapę poznanego świata
W dalszej części ekspozycji można było się dowiedzieć o wyposażeniu medycznym na statkach czy też o ubiorach oficerskich
Ale największa część była poświęcona narzędziom do siania zniszczenia, czyli broni wszelakiej, torped i bomb głębinowych.
W budynku obok była cała ekspozycja poświęcona hiszpańskiej łodzi podwodnej.
Peral to nazwisko konstruktora tej łodzi, która była zwodowana w 1888 roku właśnie w Kartagenie, a wycofana z użytku już w 1909 roku. Początkowo przechowywana była w porcie w Kadyksie, by w 1965 wrócić do Kartageny.
Na makiecie widać, że większą część wnętrza łodzi zajmowały ogniwa elektryczne do zasilania silników. Było ich aż 613. Nie można było niestety zaglądnąć do środka łodzi, ale pewnie większość wyposażenia uległa zniszczeniu. Za to są zdjęcia makiety
Historia okrętów podwodnych sięga siedemnastego wieku, gdy jedna z pierwszych opisanych konstrukcji podwodnych przepłynęła Tamizą w roku 1623. Zamiast silnika miała ponoć 12 wioślarzy, ale trudno to zweryfikować, bo brak jest planów jednostki a są tylko opisy świadków.
W XVIII wieku w Rosji trwały prace nad konstrukcją łodzi podwodnej z napędem "rur ognistych", ale mimo udanych prób zaniechano dalszych prac, bo car umarł i nie było komu finansować dalszych badań.
Pierwszą udaną konstrukcję podwodną użyto w 1776 roku w Ameryce przeciw angielskim okrętom nawodnym blokującym port w Nowym Yorku. Była to łódź z jednoosobową załogą z napędem nożnym,
której zadaniem było przetransportować i przyczepić ładunek wybuchowy do kadłuba statku. Atak się nie udał, a pan Bushnell potem projektował jeszcze inne łodzie. Dla chętnych dalszej historii łodzi podwodnych polecam wiki - jest tam kilka fajnych artykułów. Ale jedno jest pewne - łodzie podwodne były wymyślone w celach militarnych i choć Napoleon z nich nie chciał korzystać mówiąc, że to niehonorowo, to inni nie mieli takich skrupułów. I tam mamy do dziś, niestety.