niedziela, 8 marca 2020

Koniec, ale ciąg dalszy nastąpi....

Wracamy troszkę wcześniej - będziemy się ścigać z rozszerzającą się epidemią. Dziś już przedsionek zwinięty i większość rzeczy spakowana do samochodu, bo przyczepę zostawiamy w przechowalni przy kempingu. Trochę się napracowaliśmy, bo przedsionek trzeba było wymyć z 5-cio miesięcznego brudu, ale za to mamy nagrodę - pyszna cava z truskawkami. 
Jutro musimy jeszcze wymyć i wysuszyć  podłogę, pozwijać pokrycie parceli i przestawić trochę przyczepę, by łatwo można było ją we wtorek rano podczepić do samochodu. Po odstawieniu przyczepy  jedziemy do domku. W planie 3 etapy - każdy po 900 km i dwa noclegi w hotelach.
Mamy nadzieję, że żadnej francy po drodze nie złapiemy, a w Polsce okazuje się, że najbezpieczniej!!!!!!
Zamówiliśmy sobie to samo miejsce na następny sezon, więc wrócimy tu już w październiku.

wtorek, 25 lutego 2020

Na jutro zamówiłam drabinę, to znak, że zbliża się wielkie sprzątanie przed pakowaniem. Przyczepę zostawiamy w przechowalni na kempingu, więc by całkiem nie obrosła brudem trzeba ją wyszorować. Plan na jutro - ja idę na pływanie, potem na hiszpański,  Zenek -mycie dachu i miejmy nadzieję, że żadne zapiaszczone wiatry znad Sahary nam nie powieją, bo praca pójdzie na marne. W tym roku zastosujemy metodę podpatrzoną w Bolnuevo: coś tam umyć, a potem siesta z kieliszkiem wina. I tak przez 2-3 tygodnie.

A póki co, to pogoda nam się bardzo poprawiła, dziś była ostatnia chłodna noc, a w ciągu dnia jest powyżej 20 stopni w cieniu, a w słońcu to regularne upały.
Dziś na obiad były placki ziemniaczane - pychota, a na deser  koktajl z truskawek, mandarynek, banana i jogurtu, też pychotka.

poniedziałek, 17 lutego 2020

Karnawał

Hiszpanie bardzo lubią fiesty, więc karnawał jest świetną okazją do przygotowania wspólnego świętowania. Wczoraj w Torrevieja była karnawałowa parada. Odbywa się o tak - grupy sąsiadów, szkoły tańca, ludzie z dzielnicy skrzykują się, przygotowują choreografię i ruszają tanecznym krokiem na ulice miasta, by cieszyć oko widzów i tych leniwców, którym się nie chce. W sumie było to prawie 3 godziny pochodu - aż nas nogi bolały od stania i przytupywania w rytm muzyki. Rozmachu jak w Rio de Janeiro nie było, ale i tak było fajnie, bo u nas "w tem temacie" to totalna posucha.
Zapraszam do pooglądania zdjęć - część jest moich, to te gorszej jakości, a część podkradłam z sieci z portalu diarioinformacion.com.
Na początek szła urocza grupa tęczowych dzieci
a za nimi kościotrupy i zombiaki (mam wrażenie, że u nas obie grupy zostały by potępione)
Potem też było kolorowo - i jak widać na zdjęciach były dzieciaczki, mamusie i nawet babcie. Maludy z wielkim przejęciem usiłowały tańczyć układ i od razu widać było przyszłe tancerki.
Pojawiły się też pierwsze platformy
Było stadko różowych flamingów, a flamingowa królowa spoglądała na nich z wysokości
A potem był humorystyczny akcent - nazwałam go grupą rekonstrukcyjną i była to jedyna grupa złożona z samych facetów, mimo widocznych na zdjęciu strojów.
Chłopaki z pepeszami co chwilę składały się do strzelania, a ich koledzy z bębnami perfekcyjnie imitowali strzały - aż dziw, że policja nie przyjechała.
Następnie była grupa piracka, torreadorzy i cyganki
i następni w fantazyjnych strojach 
Grupa indyków była bardzo liczna i zróżnicowana wiekowo - widać, że tańczyć można od kołyski niemalże aż do późnej starości.
A później pokazała się grupa tancerzy inspirowanych filmem Avatar - kto oglądał, to wie. I ta grupa mi się podobała najbardziej.
Były jeszcze skąpo ubrane tancerki cieszące oko panów, był akcent egipski i coś na kształt afrykańskich tancerek, a cały pochód zamykała platforma.
A teraz kilka zdjęć profesjonalisty - sprzęt miał o niebo lepszy od mojej komórki (niestety mój aparat zbiesił mi się na początku pochodu i wszystkie zdjęcia są robione komórką) i możliwość wmieszania się w tłum tancerzy.
I na pożegnanie plaża w Torrevieja nocą

sobota, 15 lutego 2020

Canelobre

Wczoraj pojechaliśmy sobie na wycieczkę do Cuevas de Canelobre czyli do Jaskini Świecznikowej (canelobre - kandelabr czyli świecznik po naszemu).
Jaskinia znajduje się na zboczu góry Cabezon de Oro (Góry Betyckie, okres jurajski),
ale góra nie ma nic wspólnego ze złotem (hiszp. oro - złoto), tylko jest błędnym tłumaczeniem arabskiego Ur - oznaczającego wodę. Jaskinię bowiem odkryli Arabowie w 8 wieku i była ona zalana wodą. Góra jest ciekawa, bo z dziurką jak od strzału armatniego - ale jest to otwór naturalny.
Jaskinia jest stara, ma około 140 milionów lat i geologowie mówią, że wcale nie jest ukończona - stalagmity w dalszym ciągu przyrastają w tempie 1 cm na 100 lat. Nie można było robić zdjęć, więc zobaczycie tylko te podkradzione z sieci, ale na koniec dostaliśmy płytę cd z nagranym filmikiem z głównymi jaskiniowymi atrakcjami.
Jak zwiedzaliśmy to oświetlenie nie było aż tak spektakularne, ale i tak warto było.
Na zdjęciu powyżej jest formacja zwana Sagrada Familia i faktycznie wygląda niesamowicie.
Zeszliśmy aż na sam dół jaskini, jakieś 70 metrów, podziwiając po drodze stalaktyty i stalagmity, a największy stalagmit ma 25 metrów wysokości.
W czasie wojny domowej w jaskini był warsztat naprawy silników samolotowych, a turystom do zwiedzania udostępniono jaskinię dopiero pod koniec XX wieku. Obecnie organizuje się tam koncerty muzyczne i ponoć jest tam bardzo dobra akustyka.
Podziwialiśmy też widoki mimo iż widoczność nie była zbyt dobra, ale morze udało się wypatrzyć (jakieś 20 km)