My tu sobie żyjemy w ustalonym tempie, jak to emeryci. Rano trzeba wstać, oporządzić się, zrobić śniadanie i je zjeść, potem wypić kawkę i zastanowić się, co na obiad. Jak jest ładna pogoda - gdy nie pada i nie wieje - to jeździmy rowerami lub chodzimy na spacery. Trzeba też zrobić zakupy, by było co gotować. Co drugi tydzień chodzimy na proszone obiady: raz w niedzielę obiad gotuje Ilona, a w następnym tygodniu ja. A raz poszliśmy do kampingowej restauracji i zamówiliśmy sobie tradycyjne hiszpańskie danie, czyli paellę.
Dostaliśmy wielką patelnię z takimi pysznościami, choć Zenek stwierdził, że ryż był OK, a reszta to niekoniecznie. Ale u nas jest pełnia demokracji, więc paella wygrała 3:1!!!
Szumnie zapowiadany jarmark kampingowy okazał się kilkustoiskowym jarmarczkiem, ale i tak poszliśmy sobie pooglądać.
Pojawiły się też świąteczne lampki na palmach i przed parcelami.
Próbowałam zrobić zdjęcia, ale nocne bez statywu są niestety rozmazane (chyba za dużo wina, bo ręka mi się trzęsie!), więc tylko zdjęcie naszego przedsionka, które wyszło nieźle..
Pogoda w tym roku jest bardzo kapryśna. Często wieją zimne wiatry, jest mniej słońca i częściej pada deszcz. To chyba efekty globalnych zmian na świecie. Ale i tak jest cieplej niż u nas w domu i co najważniejsze mamy czyste powietrze. Czasem wieczorem czuć dym z kominków, bo przy niższych temperaturach tubylcy też się lubią dogrzać, ale nie ma tego zbyt dużo, bo większość domów w okolicy jest pusta. I na koniec zdjęcia z ostatniego spaceru nad morze