czwartek, 31 stycznia 2019

Dziś będzie o życiu kempingowym.

Życie w grupie można prowadzić na zbiorowej gimnastyce, na bingo lub wieczornych potańcówkach, które organizują ze trzy razy w miesiącu. Jest czynna biblioteka, ale brak jest literatury po polsku, więc dobrze, że zabrałam ze sobą własną elektroniczną biblioteczkę.

Frakcja francuska często organizuje konkursy gry w boulle. Jest na kempingu specjalne miejsce i na raz może grać 12 zespołów. Są nawet tacy, którzy zawzięcie ćwiczą rzuty do celu. Zawodowcy to mają nawet specjalne linki z magnesem do zbierania kul, bo nie chce im się schylać. Czasem grają też i Niemcy, Anglików nie zaobserwowano.

Anglicy (i Niemcy też) chodzą na cotygodniowe koncerty z potańcówką dla chętnych do knajpy obok. Jest muzyka na żywo, za każdym razem inny zespół bądź solista/solistka. Muzykanci przeważnie narodowości brytyjskiej i w wieku emerytalnym, więc to najpewniej expaci mieszkający w Murcji, którzy dorabiają sobie do emerytury. Jak sobie poczytałam w necie, to okazuje się, że w okolicy jest bardzo dużo skupisk Brytyjczyków i Szwedów, którzy tu wykupili sobie domy i mieszkają na stałe w słonecznej i ciepłej Hiszpanii. Ciekawa jestem jak to będzie z Brytyjczykami po wyjściu z unii - pewnie więcej będzie biurokracji, ale to ich problem.

Kilka dni temu był zorganizowany targ kempingowy na którym każdy mógł wystawić zbędne urządzenia czy narzędzia. Było kilka turystycznych pralek, dużo zastawy stołowej, schodki do przyczep, a nawet całe przyczepy z przedsionkami - tzn. były kartki z informacją na której parceli jest coś do kupienia. Jeśli chodzi o handel przyczepami, to kwitnie on cały czas. Nasze sąsiadki z prawej strony - te od kotów o których wcześniej pisałam - są teraz sąsiadkami z tyłu. Panie kupiły przyczepę za 5 tysięcy euro, a swoją sprzedały za 4 tysiące. Sąsiad w alejce miał przyczepę i kampera na jednej parceli i po świętach wystawił przyczepę na sprzedaż - teraz ma już tylko kampera. Przy recepcji jest zresztą tablica ogłoszeniowa i tam można sobie sprawdzić co i gdzie jest do kupienia.

A w tym tygodniu od poniedziałku jest akcja pod tytułem PAELLA. Przez 4 dni obsługa kempingu
gotuje dla swoich gości paellę - my zapisaliśmy się na środę i mieliśmy paellę z mięsem. Zenek się ucieszył, bo tej z owocami morza to nie lubi. W zasadzie to był cały obiad z przystawką w postaci wędliny,buły i surówki.
Potem podano danie główne, a na deser była słodka legumina i pomarańcze. Było oczywiście wino do popicia tych delicji. Potem dostaliśmy jeszcze kawę wzmocnioną (dla chętnych) sporą ilością jakiegoś likieru i cavę (tę z bąbelkami).
Paella przygotowana była w takich wielkich patelniach
na zdjęciu są dwie, ale potem donieśli jeszcze jedną. Można było brać dokładki, dla chętnych, ale ja nie dałam rady zjeść swojej porcji do końca.
I to wszystko za friko.
W lutym czeka nas jeszcze jedna atrakcja kulinarna pt: SARDYNKI I SANGRIA. Też będzie relacja.


poniedziałek, 28 stycznia 2019

Dziś będzie o wodzie, o tej słodkiej i o tej słonej. Gdy wracamy z zakupów z Mazarron to mijamy drogowskaz na Planta Dasaladora Virgen de Milagro. Popatrzałam do internetu co to takiego i znalazłam temat odsalania wody, czyli przemiany wody słonej w pitną. Okazuje się, że Hiszpania jest potentatem w produkcji słodkiej wody z morskiej w Europie, w sumie ma ponad 700 zakładów odsalania, a proceder ten trwa już ponad 20 lat. W naszej okolicy są dwa takie zakłady,
a największy w Hiszpanii znajduje się w Torrevieja jakieś 100 km od nas.
Odsalarnia Valdelentisco jest w stanie produkować dziennie 132 tys. m3  (48 hm3/rok)  - czyli zakładając średnie zużycie na gospodarstwo domowe ok. 0,2 m3 /dzień, to wody by starczyło dla 650 tysięcy rodzin. W sezonie, gdy turystów jest tu bez liku to pewnie pracuje pełną parą.
Odsalarnia w Torrevieja może produkować 120 hm3/rok, ale obecnie produkuje mniej ze względu na problemy z zasilaniem prądowym oraz z utylizacją solanki, która powstaje jako produkt odpadowy. Zakład używa techniki odwróconej osmozy, w której woda jest kilka razy filtrowana, a na końcu jeszcze demineralizowana. Potrzeba dużych ilości energii i choć zakład posiada własne pola paneli słonecznych, to jednak zasilanie jest dużym problemem. Drugim problemem jest solanka (po hiszpańsku salmuera). Z początku myślałam, że służy do produkcji soli morskiej, ale to przecież nierealne, bo trzeba by jeszcze odparować resztki wody. Okazuje się, że większość solanki jest zwracana z powrotem do morza, ale nie bezpośrednio, bo osiadała by na dnie jako cięższa od normalnej wody, ale najpierw musi być rozcieńczona i dopiero po obniżeniu stopnia zasolenia może być zwrócona do morza. Za jakieś sto lat to pewnie ryb złowionych w morzu Śródziemnych nie trzeba będzie solić przed smażeniem, zakładając, że jakieś ryby będą jeszcze tu pływać.
Znalazłam w sieci taką mapkę pokazującą gdzie na świecie są zakłady produkujące wodę pitną i od razu widać, że przy dalszym globalnym ociepleniu i globalnych brakach świeżej wody warto się przeprowadzić - wg mnie najlepsza jest Skandynawia lub Kanada, ale to już w następnym życiu!!!!

piątek, 25 stycznia 2019

Wypadałoby coś napisać byście całkiem o nas nie zapomnieli. W tv pooglądaliśmy sobie śnieg w Hiszpanii i po sprawdzeniu na portalach pogodowych  faktycznie mogę potwierdzić, że napadało trochę, głównie w górach i na północy kraju.  U nas bez zmian: dni coraz dłuższe i noce znów zrobiły się cieplejsze, a w dzień zaczyna być gorąco. Przez ostatnie dni trochę wiało, ale to był ciepły wiatr 💨 i morze przyjemnie szumiało.
W południowej Hiszpanii na drzewach dojrzewają pomarańcze, a  w sklepach spadają ceny na te pomarańcze.  Drzewka z pomarańczami rosną też w mieście przy głównej ulicy i nikt ich nie zrywa.
To zielone pod drzewkami to jest sztuczna trawa. Bardzo często używana tu w okolicy do wykładania kamienistych połaci ziemi na skwerach, na rondach i na rabatkach w mieście. Jest to nawet dosyć mądre, bo nie kurzy się, wygląda lepiej no i roboty przy pielęgnacji nie ma żadnej - od czasu do czasu trzeba tylko odkurzyć i gotowe.
Czas nam upływa głównie na leniuchowaniu, rozwiązywaniu krzyżówek, czytaniu i spacerach oraz wymyślaniu co jutro zrobić na obiad i się nie narobić. Choć czasem daję się namówić na kulinarne szaleństwa i nawet upiekę jakieś ciasto - tu makowiec (mniam, mniam).
Mak przywieźliśmy z Polski, bo tu niestety w sklepach nie ma. Czasem można kupić bułkę posypaną  makiem, ale ciast z makiem jako nadzienie nie ma. "Pecenka" sprawuje się bardzo dobrze - piecze mięsa i warzywa oraz ciasta bez żadnego problemu. W przyszłym tygodniu pewnie gdzieś się ruszymy i może pozwiedzamy w okolicy kilka miasteczek, to może będą jakieś ciekawe historie.

środa, 16 stycznia 2019

Po ostatnim kilku dniowym  ochłodzeniu temperatury znów są bardziej letnie. Wczoraj nawet z przyjemnością pojechaliśmy na wycieczkę rowerową wzdłuż wybrzeża.
 Pomiędzy Bolnuevo a następnym pueblo jest fajna droga, którą pewnie pokonała by terenówka z napędem na 4 koła, ale w większości chodzą tylko turyści i jeżdżą różnej maści cykliści - tacy niedzielni jak my, ale można też spotkać wyczynowców rowerowych rajdów terenowych. Na tym krótkim odcinku jest chyba z 7 różnych plaż, a wszystkie dla nudystów. Nie spotkaliśmy niestety żadnego i nikt się nie opalał, nawet tekstylni! A plaże wyglądają tak:
Na jednej z plaż można było z bliska popatrzeć na procesy erozji - skała wygląda jak ciasto nadziane różnej wielkości kamykami i jest dosyć miękka. Można postukać w nią większym kamieniem, by ją ukruszyć i wyłuskać te mniejsze.
Jadąc drogą, w jednym miejscu wypatrzyliśmy zagospodarowany kawałek ugorów. Z góry wyglądało to jak jakiś opuszczony obóz, ale z bliska okazało się, że to zaniedbana plantacja palm. Czemu w takim oddaleniu od jakiegoś przyzwoitego dojazdu i zasobów wody - nie wiadomo - tajemnica właściciela. Pochodziłam pomiędzy tymi palmami szukając śladów innych sekretnych upraw, ale bez rezultatu, niestety.

piątek, 11 stycznia 2019

Karol trochę mnie pogania, żebym więcej pisała, ale my tu sobie żyjemy powolutku i nic ciekawego się nie dzieje. Trudno w kółko pisać o codziennych spacerach do końca plaży i z powrotem, czy o gotowaniu obiadu, bo nikogo to nie zainteresuje. Choć może garść informacji na temat życia tutaj i różnic do mieszkania w domu będzie ciekawe.

1. Temperatury i pogoda.
W grudniu noce były cieplejsze - ok. 10-12 stopni, w dzień 18-20 stopni na zewnątrz, ale w przedsionku przyczepy przy otwartych bocznych oknach to mieliśmy zawsze ponad 25, bliżej 30. Niestety jak słońce zachodziło to od razu robiło się chłodniej. Teraz w styczniu nocne temperatury są w okolicach 5-7 stopni, więc dogrzewamy się i w przyczepie jest ok 15-17 stopni. Słońce wstaje po ósmej rano i praktycznie ok 9.30 mamy nagrzany przedsionek, tak, że można już chodzić w krótkim rękawku. Jeśli nie ma wiatru, to około południa można iść na spacer w całkiem letnich ciuchach. W Bolnuevo jesteśmy już 53 dni i tylko dwa dni były bez słońca. Przeważnie słońce świeci od rana do wieczora i rzadko można znaleźć na niebie jakąś chmurkę. Deszcz padał tylko raz. Wiatry czasem wieją, ale są skutecznie ograniczane przez Sierra de Las Moreras na północy, więc za bardzo nam nie dokuczają. Dni robią się już coraz dłuższe i całkiem ciemno jest dopiero po dziewiętnastej.
W ciągu dnia, oprócz mnie, w krótkich spodenkach i t-shirtach biegają Skandynawowie i Niemcy przeważnie, a rodzimi Hiszpanie w styczniu chodzą w pikowanych kurtkach i wysokich butach. W weekendy i święta od razu widać kto jest Hiszpanem, a kto turystą właśnie po stroju. Niektórzy mają nawet kaptury obszyte futerkiem!!!! Ale z drugiej strony, to kiedy mają nosić te swoje kurtki, jak nie w zimę? Poniżej zdjęcia zrobione tego samego dnia dla ilustracji hiszpańskiej rodzinki i turystów.
Podsumowując - pogoda hiszpańska bez porównania zdecydowanie lepsza niż u nas w zimie. No chyba że ktoś lubi jeździć na nartach lub lepić bałwany.

2. Przyczepa a kamper.
Przez 12 lat byliśmy dumnymi posiadaczami kampera i byliśmy bardzo zadowoleni, choć nasz Hymer był malutki i ciasny. Nauczyło nas to pewnej dyscypliny: wszystko musi mieć swoje miejsce i zaraz po użyciu musi być odłożone na miejsce. Nigdy nie braliśmy zbyt dużo naczyń kuchennych, talerzy, kubków etc., więc zmywać chodziło się często, bo kubki na herbatę musiały być czyste. To nam zostało, choć w przyczepie jest zdecydowanie więcej miejsca na różne utensylia, to większość szafek i tak stoi pusta. Rzeczy do ubrania też nie braliśmy więcej, bo zawsze można zrobić pranie - są pralki automatyczne na każdym kempingu. Najbardziej zadowolona jestem z dużej lodówki w przyczepie, bo nie ma problemu gdzie włożyć kupione warzywa, jogurty czy inne wiktuały. I oczywiście komfort wieczornego siedzenia przy stole też jest nieporównanie wyższy teraz niż w kamperze - można sobie swobodnie położyć nogi na kanapę. Wielkość przedsionka też nam się zwiększyła z 7,5 m2 na 18m2. Mieści się wszystko i nawet po rozłożeniu krzeseł z podnóżkami jest jeszcze dużo wolnego miejsca. 
Wielkim plusem zestawu przyczepa z autem jest właśnie auto, które można używać do robienia  zakupów czy wycieczek po okolicach. Kamper po postawieniu przedsionka był nie do ruszenia, a tu mamy nieruchomość przymocowaną do podłoża i dodatkowo mobilność jaką zapewnia nam auto. Jedynym chyba minusem jest większe zużycie paliwa w czasie dojazdu, ale na to też są rozwiązania. Odkryliśmy bowiem w okolicy Bolnuevo kilka przechowalni przyczep kempingowych. Za ok 40 EU miesięcznie można zostawić przyczepę na miejscu i nie ciągnąć jej przez całą Europę - to w przypadku planowania dłuższych pobytów w Hiszpanii. 
Za pobyt na kempingu płacimy 13,88 za dobę i w tym mamy 7kWh prądu - jeśli zużyjemy więcej to trzeba dopłacić po 0,4 eu/1 kWh. Ciepła woda jest dostępna cały dzień, również w zmywalni do naczyń.

3. Zaopatrzenie.
Jeśli chodzi o ceny produktów spożywczych to są trochę wyższe niż u nas, ale nie ma aż tak wielkiej różnicy. Przykładowo:
- chlebek 750 g (nam wystarcza na 4 dni) - 1,1 eu
- 12 jaj -1,45 eu
- masło 1,5 eu/250 g
- 4 jogurty (po 125g) - 0,7 eu
- pomidory - 1,45 eu/kg
- 6 kg pomarańczy - 4 eu 
Droższe jest mięso i ryby: polędwiczka z indyka 5,8 eu/kg a antrykot wołowy 16 eu/kg, kurczak ok 3-4 eu zależy jaka część, łosoś ok 15 eu/kg, a dorady po 12 eu/kg.
Drogie są również ziemniaki od 0,8 do 1,7 eu za kilogram - zależy od rodzaju. Dla nas największym przebojem jest fasola zielona (judia plana) - kosztuje 2,3 eu/kg ale jest pyszna i często ją sobie kupujemy, bo obydwoje uwielbiamy fasolę. 
Wina można kupić w cenach od 1 eu w górę i choć czasem kupimy sobie takie droższe za ok. 6-7 euro, to czasem jesteśmy rozczarowani, bo wcale nie jest dużo lepsze niż to za 2 euro.

To by było na tyle tym razem. I choć czujemy się trochę osamotnieni w naszej polskości tutaj to pocieszył nas znaleziony napis na murze w Puerto de Mazarron: NASI TU BYLI!!!!
Z drugiej strony cieszymy się, że byli w innej czasoprzestrzeni niż my. Dosyć mamy dzbanów, Januszków i Grażynek oglądanych w TV.

niedziela, 6 stycznia 2019

W przeddzień święta Trzech Króli też u nas "padał" śnieg!
Padał z tego małego pudełeczka umieszczonego nad wielkim czarnym głośnikiem- ale po kolei.
W sobotę do portu rybackiego przypłynęli Trzej Królowie. Usadowili się na wielkich saniach i ruszyli do miasta. Przed saniami dwie konkurencyjne miejscowe szkoły tańca dały pokaz radosnych pląsów w rytm wesołej muzyki. Pierwsi tancerze byli biało-czerwoni - dwa Mikołaje na reniferach i Śnieżynki i to właśnie przed nimi od czasu do czasu padał śnieg.
Następna grupa była w strojach bardziej eskimoskich i też ładnie tańczyła.
a na końcu pląsały też maluszki - takie hiszpańskie Iskierki.
Ten roztańczony pochód zamykała platforma z saniami (notabene ciągnięta przez samochód)
na której siedziało Trzech Króli z pomocnikami i ich głównym zadaniem było pozdrawianie witających ich gapiów i rzucanie w nich cukierkami. W okolicy platformy zawsze było dużo dzieci, które zbierały te cukierki i niektóre z nich miały już porządne woreczki ze słodyczami, a pudła, które widać na saniach to pudła z cukierkami. My też sobie zebraliśmy po kilka landrynek, a nadwyżki oddaliśmy dzieciakom.

Jak sobie poczytałam w necie to królowie przybywają do miast i miasteczek w różny sposób - u nas przypłynęli łódką, do niektórych przylatują nawet helikopterem. Najbardziej z ich przybycia cieszą się dzieci, bo dnia następnego otrzymują świąteczne prezenty - dopiero teraz, a nie jak nasze, w wigilię. No i uczestnicząc w korowodzie też mogą najeść się słodkiego.

Najciekawsze w tym wczorajszym święcie jest totalne pomieszanie i tradycji i geografii. Trzej Królowie to władcy wschodu, raczej ciepłych klimatów - to dlaczego jadą saniami, Śnieżynki, Eskimosi i padający śnieg to też atrybut zimnej północy, a nie ciepłego hiszpańskiego południa. Prędzej spodziewałabym się korowodu z palmami i wielbłądami, a nie czegoś na kształt przyjazdu Gwiazdora ze świtą. No ale cóż, świat nam się skurczył i skomercjalizował, więc nie ma co narzekać, tylko trzeba się cieszyć, tak jak to robią Hiszpanie przy każdej okazji.
Niech żyje bal (fiesta)!!!!!!!

A tak w ogóle to bardzo nam się podoba hiszpańskie podejście do różnych świąt - dużo głośnej i radosnej muzyki, dobrego jedzenia i zabawy. Nawet święta kościelne są radosne, bez zadęcia i posypywania głowy popiołem. Może kiedyś dorośniemy do tych standardów - idzie ocieplenie klimatu to i może przyjdzie z ciepłem trochę więcej uciechy i wesela.

wtorek, 1 stycznia 2019

Nochevieja upłynęła nam spokojnie - nie ma to jak kemping pełen emerytów, pewnie nie wszyscy dotrwali do północy. Myśmy dotrwali, wypiliśmy szampana i zjedliśmy kanapki, winogrona, pożyczyliśmy sąsiadom "alles gutes" i poszliśmy spać. Za to od rana (tzn. koło 11) na kempingu zrobiło się gwarno i większość kempingowiczów  zmierzała w kierunku plaży. Poszliśmy także! A tam przygotowania do wielkiej wspólnej noworocznej morskiej kąpieli.
Przy jednej z bram usadowił się kącik szwedzki - był zespół z muzyką na żywo, noworoczne tańce i pląsy
przy drugiej bramie kącik angielski - tu była muzyka puszczana przez didżeja, ale za to mieli stoły rozstawione do uczty i braciszka błogosławiącego każdą butelkę cavy.
Opodal na plaży rozłożyła się grupa niemiecka i od razu zabrała się za grillowanie kiełbasek
W tym całym rozgardiaszu zabrakło grupy francuskiej - chyba nie mieli żółtych kamizelek i nikt nie dał sygnału do zgromadzenia!
Ale do wody pobiegli wszyscy razem, internacjonalnie, choć wydaje mi się, że najwięcej było Anglików.
Ja też się noworocznie wykąpałam, po kostki co prawda, ale to też się liczy. Muszę Wam powiedzieć, że woda była dość zimna, pewnie ok 16 stopni, to tak jak Bałtyk na początku lata.