Cabo Roig to takie miejscowe Beverly Hills, bo można tu spotkać najbardziej wypasione wille. Oczywiście z drogi i promenad tego nie widać, ale od czego mamy wujka google? Wszystko ładnie sfotografowane z góry, łącznie z basenami. Domy w pierwszej linii brzegowe mają fantastyczne położenie, przeważnie na klifie i nic im nie zasłania widoku na niebieskie morze. Ceny też mają fantastyczne.
Wczoraj zrobiliśmy sobie wycieczkę w tamte okolice i punktem docelowym była stara wieża obserwacyjna. Udało nam się dojechać - prawie 13 km w jedną stronę. Na początek Campoamor z ładną mariną i barem, gdzie wypiliśmy kawę, a Zenek na rozgrzewkę lampkę wina.
Na plaży już zaczęli pojawiać się pierwsi opalacze, ale wczoraj mimo bardzo słonecznej pogody powietrze było dość chłodne.
Droga cały czas prowadziła wzdłuż brzegu morza, choć czasem trzeba było wjechać trochę głębiej w ląd, bo promenady się kończyły i były tylko zejścia na plażę. A po piasku to raczej słabo jeździć, więc szukaliśmy innych szlaków. Tu macie widoczki:
Promenady do jeżdżenia rowerami nadają się tylko po sezonie, bo w pełni sezonu to pewnie pełno spacerujących turystów, choć na niektórych promenadach są wyznaczone miejsca dla rowerzystów.
Potem dojechaliśmy do wieży po drodze podziwiając takie widoki:
Z tego wysokiego klifu co kawałek są zejścia na plażę, albo wyznaczone ścieżki do spacerowania. W końcu dotarliśmy do Torre de Cabo Roig.
I widok na marinę i plażę.
Patrząc na plażę pamiętajcie, że jest 18 luty!
Przy wieży były schodki na następną promenadę i nią można pewnie dojechać do samej Torreviecha, ale to może następnym razem.
Z drogi powrotnej dwie fotki, potem był obiadek w restauracji, bo kto by gotował po takiej długiej wycieczce!