Wczoraj niebo było cały dzień zachmurzone, choć było ciepło. W nocy nawet trochę padało, a dziś od rana mieliśmy cudowną pogodę. Słońce, niebieściutkie niebo, leciutki wiaterek i 25 stopni. I to był świetny dzień na dłuższą wycieczkę rowerową, bo od jutra zapowiadają ochłodzenie i pewnie w krótkich rękawkach już sobie nie pojeździmy.
Pierwsza mapka pokazuje drogę do obiadu, a druga drogę z powrotem.
Po drodze były góry soli na horyzoncie,
flamingi - skubane nie chcą podejść bliżej aparatu i ciężko zrobić porządne zdjęcie,
dobrze, że wiatrak stał i się nie ruszał
no i takie widoki dookoła. W tym roku było więcej wody, bo jak byliśmy tam rok temu to laguna była sucha przy brzegach a w środku pokryta błotem i do tego domku to prawie suchą nogą można było przejść.
Cały czas nad głowami latały nam samoloty, bo w San Javier jest szkoła lotnicza. Sojusznicy ćwiczą starty i lądowania i bardzo dobrze. Dojechaliśmy aż do obszaru lotniska i dalej już nie można było, więc zdjęć z lotniska nie będzie. Ale całe miasteczko jest ozdobione samolotami - mniejszymi lub większymi - i nawet na latarniach widać samolotowe sylwetki.
Restauracja, którą wybraliśmy na obiad było obok tej latarni z samolotami, więc mieliśmy widok na Mar Menor w trakcie jedzenia. Menu na dziś to grillowany kalmar, sałata, sola w sosie krewetkowym i frytki. Niestety sola nie była najlepsza - słabo doprawiona, a sos krewetkowy trochę za intensywny do tej rybki. Za to możecie spojrzeć w pysk soli, bo była podana w całości.
Najedzeni (Zenek prawie, bo kalmara zjadł tylko kawałeczek) ruszyliśmy na kamping i po drodze pożegnała nas jeszcze jedna rybka - tym razem drewniana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz