poniedziałek, 16 września 2013

Grado zdecydowanie nie jest drugą Wenecją - jest typowym ośrodkiem wczasowym – najwięcej w nim hoteli, apartamentów na wynajem i wszelakich knajpek. Zainstalowaliśmy się na świetnym kempingu kilka kilometrów przed miastem, ale z dobrą komunikacją autobusową.
Na kempingu o tej porze jest miło i spokojnie, gdzieniegdzie stoi jakiś kamper czy przyczepa i nikt nikomu nie wchodzi na głowę. Plaża jest trawiasta – rano chodzą tylko właściciele z psami, a po południu też nie ma kogo fotografować – same parasole, a morze hen na horyzoncie, bo akurat jest odpływ i do wody daleko.
Samo miasteczko jest ładne, choć zabytków ma jak na lekarstwo. Zwiedziliśmy kościół z ciekawym lapidarium i baptysterium. 
W lapidarium jest trochę starożytnych fragmentów ozdób ściennych i sarkofagów, a w baptysterium podobała mi się wielka chrzcielnica – dawniej to chrzest był robiony z rozmachem, a nie tylko kilka kropel wody na głowę.
Jest w miasteczku kilka starych domów, ale większość z nich jest, o zgrozo, otynkowana i pomalowana w pastelowe kolorki!!! 

W marinie podziwialiśmy „kampery nawodne” czyli jachty morskie – też fajny sposób na wakacje na Adriatyku (jak ktoś lubi popływać sobie, oczywiście i ma dużo kasy).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz