Grado zdecydowanie nie jest drugą
Wenecją - jest typowym ośrodkiem wczasowym – najwięcej w nim
hoteli, apartamentów na wynajem i wszelakich knajpek.
Zainstalowaliśmy się na świetnym kempingu kilka kilometrów przed
miastem, ale z dobrą komunikacją autobusową.
Na kempingu o tej porze jest miło i
spokojnie, gdzieniegdzie stoi jakiś kamper czy przyczepa i nikt
nikomu nie wchodzi na głowę. Plaża jest trawiasta – rano chodzą
tylko właściciele z psami, a po południu też nie ma kogo
fotografować – same parasole, a morze hen na horyzoncie, bo akurat
jest odpływ i do wody daleko.
Samo miasteczko jest ładne, choć
zabytków ma jak na lekarstwo. Zwiedziliśmy kościół z ciekawym
lapidarium i baptysterium.
W lapidarium jest trochę starożytnych
fragmentów ozdób ściennych i sarkofagów, a w baptysterium
podobała mi się wielka chrzcielnica – dawniej to chrzest był
robiony z rozmachem, a nie tylko kilka kropel wody na głowę.
Jest w miasteczku kilka starych domów,
ale większość z nich jest, o zgrozo, otynkowana i pomalowana w
pastelowe kolorki!!!
W marinie podziwialiśmy „kampery
nawodne” czyli jachty morskie – też fajny sposób na wakacje na
Adriatyku (jak ktoś lubi popływać sobie, oczywiście i ma dużo
kasy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz