Wczoraj przejechaliśmy nad granicę francusko-niemiecką do Alzacji i po nazwach miejscowości widać, że tereny te mają bogatą historię. Zatrzymaliśmy się na kampingu niedaleko miasteczka Neuf-Brisach. Brzmi z niemiecka, leży we Francji, a z lotu ptaka wygląda podobnie jak inne tego rodzaju miasta-twierdze (zdjęcie z sieci)
Pośrodku jest plac apelowy i kościół garnizonowy,
ulice poprowadzone pod kątem prostym, a domy jednopiętrowe
Ot i całe miasteczko, ale mury dookoła ma w bardzo dobrym stanie - widać nawet otwory strzelnicze dla karabinów.
Dziś jest 110 dzień naszej podróży - czyli mamy rekord długości wyjazdu. Objechaliśmy dookoła Półwysep Iberyjski i jak wrócimy do domu to będzie 8400 km przejechanych. Bardzo nam się podobało i pewnie w przyszłym roku zaplanujemy sobie podobna trasę. Hiszpania przypadła nam do gustu i ma jeszcze wiele miejsc wartych odwiedzenia.
Za dwa dni będziemy już w domu i najbardziej się cieszę na "duszenie" wnuczki!
czwartek, 18 czerwca 2015
wtorek, 16 czerwca 2015
Wróciliśmy z wyżyn na niziny - droga z ostatniego kampingu zawiodła nas prawie 1100 m.n.p.m, a potem był malowniczy zjazd serpentynami w dół. Na jednym z zakrętów był punkt widokowy, to macie panoramę Clarmond-Ferrand w całej okazałości: świetnie widać czarną katedrę dużo wystającą ponad budynki.
A jak już zjechaliśmy na dół, to zaczął padać deszcz i lało do samego wieczora.
Następne miasteczko w naszej podróży to Dole du Jura. Kamping, położony na skraju miasteczka, obok boisk sportowych, w zakolu rzeki jest w odległości spacerowej od miasta. Nawet nie musieliśmy ściągać rowerów i dwie godzinki wystarczyły na pochodzenie po starówce i nad brzegami rzek.
Obok kampingu w kanale stoją mieszkalne barki, mają nawet skrzynki pocztowe!
A w mieście spotkaliśmy takiego "kampera wodnego" - nawet miał antenę satelitarną.
Nad miastem góruje miejscowa Notre Dame - widać ją świetnie prawie z każdego miejsca.
Budowla jest gotycka, w środku nie ma zbyt dużo ozdób, ale ma przepiękne witraże. Poniżej ołtarz główny, organy, drewniana kazalnica i witraże
A jak już zjechaliśmy na dół, to zaczął padać deszcz i lało do samego wieczora.
Następne miasteczko w naszej podróży to Dole du Jura. Kamping, położony na skraju miasteczka, obok boisk sportowych, w zakolu rzeki jest w odległości spacerowej od miasta. Nawet nie musieliśmy ściągać rowerów i dwie godzinki wystarczyły na pochodzenie po starówce i nad brzegami rzek.
Obok kampingu w kanale stoją mieszkalne barki, mają nawet skrzynki pocztowe!
A w mieście spotkaliśmy takiego "kampera wodnego" - nawet miał antenę satelitarną.
Nad miastem góruje miejscowa Notre Dame - widać ją świetnie prawie z każdego miejsca.
Budowla jest gotycka, w środku nie ma zbyt dużo ozdób, ale ma przepiękne witraże. Poniżej ołtarz główny, organy, drewniana kazalnica i witraże
W Dole urodził się i kilka lat mieszkał Luis Pasteur - ten od pierwszej szczepionki (na wściekliznę) i od pasteryzacji jako metody utrwalania żywności. Dom rodzinny znajduje się na trasie wycieczki proponowanej przez miejskie przewodniki - tak wyglądał prawie 200 lat temu
a dziś jest popiersie umieszczone obok.
A na koniec kilka zdjęć miasteczka.
Pogoda dziś się poprawiła i od rana mamy na przemian słońce i chmury, ale nie pada.
Jutro jedziemy dalej, już pod granicę z Niemcami i tam będzie nasz ostatni francuski kamping.
niedziela, 14 czerwca 2015
Jesteśmy coraz bliżej domu - jeszcze tylko jakieś 1500 km do przejechania. Wczoraj dojechaliśmy w okolice Clermont-Ferrand na ładny kamping Les Domes. Właścicielka była zdziwiona - chyba gości z Polski jeszcze nie mieli.
Jechaliśmy po bardzo malowniczej drodze
wokół było dużo zameczków i większych domostw
oraz pozostałości po czasach prehistorycznych - czyli dziur w skałach
gotowych do ogolenia turystów z następnych euro. Ale i tak kiedyś tu wrócimy, bo region jest naprawdę bardzo malowniczy.
Jutro następne 350 km do pokonania i pewnie będziemy jechać z 6 godzin, bo autostrady omijamy szerokim łukiem - są nawet droższe niż we Włoszech. Co prawda na drogi nie ma co narzekać, ale mijane miasteczka spowalniają podróż czasem do 30 km/h.
Jechaliśmy po bardzo malowniczej drodze
wokół było dużo zameczków i większych domostw
oraz pozostałości po czasach prehistorycznych - czyli dziur w skałach
gotowych do ogolenia turystów z następnych euro. Ale i tak kiedyś tu wrócimy, bo region jest naprawdę bardzo malowniczy.
Jutro następne 350 km do pokonania i pewnie będziemy jechać z 6 godzin, bo autostrady omijamy szerokim łukiem - są nawet droższe niż we Włoszech. Co prawda na drogi nie ma co narzekać, ale mijane miasteczka spowalniają podróż czasem do 30 km/h.
piątek, 12 czerwca 2015
Jesteśmy w Le Bugue sur Vezere - w jednym z urokliwych francuskich miasteczek.
Miasteczko leży w Akwitanii i po przyjeździe na kamping dostaliśmy mnóstwo materiałów turystycznych. Są tu w pobliżu zameczki, jaskinie, malowniczo położone ruiny i tylko szkoda, że już musimy wracać. Udało nam się zwiedzić jedną z jaskiń - Jaskinię Niedźwiedzią Bara-Bahau. Za 7 EU (od głowy) przemiła pani pokazywała nam rysunki naskalne wyryte przez kromaniończyków dawno dawno temu. Tak w ogóle ten teren jest kolebką człowieka z Cro-Magnon, więc jaskiń ze śladami ich bytności jest tu bez liku. Nie udało mi się zrobić zdjęć w środku, więc możecie oglądnąć stronę
http://barabahau.free.fr/la_salle_des_gravures.html
A to wejście do jaskini odkryte przypadkowo w 1951 roku. Jaskinia jest prywatna! Też bym taką chciała!
A wieczorem mieliśmy: upał, burzę z piorunami i trochę deszczu, więc Zenek mógł wreszcie siedzieć pod markizą, delektować się świetnym francuskim winem słuchając jednocześnie szumu deszczu o dach kampera!!!
Jutro jedziemy dalej, ale na pewno tu wrócimy.
Miasteczko leży w Akwitanii i po przyjeździe na kamping dostaliśmy mnóstwo materiałów turystycznych. Są tu w pobliżu zameczki, jaskinie, malowniczo położone ruiny i tylko szkoda, że już musimy wracać. Udało nam się zwiedzić jedną z jaskiń - Jaskinię Niedźwiedzią Bara-Bahau. Za 7 EU (od głowy) przemiła pani pokazywała nam rysunki naskalne wyryte przez kromaniończyków dawno dawno temu. Tak w ogóle ten teren jest kolebką człowieka z Cro-Magnon, więc jaskiń ze śladami ich bytności jest tu bez liku. Nie udało mi się zrobić zdjęć w środku, więc możecie oglądnąć stronę
http://barabahau.free.fr/la_salle_des_gravures.html
A to wejście do jaskini odkryte przypadkowo w 1951 roku. Jaskinia jest prywatna! Też bym taką chciała!
A wieczorem mieliśmy: upał, burzę z piorunami i trochę deszczu, więc Zenek mógł wreszcie siedzieć pod markizą, delektować się świetnym francuskim winem słuchając jednocześnie szumu deszczu o dach kampera!!!
Jutro jedziemy dalej, ale na pewno tu wrócimy.
wtorek, 9 czerwca 2015
Ostatnie nadmorskie miasteczko Mimizan Plage, w którym od wczoraj jesteśmy jest mało ciekawe - typowa mieścina nastawiona na turystów. Ale ma ładną plażę: żółciutki piaseczek i brak jakichkolwiek skał. Są tu dwa kampingi, ale daleko od morza i stelplatz dla kamperów tuż przy morzu.
Jedyny "staroć" jaki udało mi się wyszukać stał na parkingu - prawda, że fajny?
Jutro śpimy już w interiorze. Au revoir, ocean!
Jedyny "staroć" jaki udało mi się wyszukać stał na parkingu - prawda, że fajny?
Jutro śpimy już w interiorze. Au revoir, ocean!
Dziś jest 101 dzień naszych nieustających wakacji i jesteśmy już na ostatnim oceanicznym kampingu.
Ale mam jeszcze zdjęcia z poprzedniego. W niedzielę było słonecznie, więc wybraliśmy się rowerami do miasteczka Saint Jean de luz.
Miasteczko z piękną plażą, taki "Sopocik" z ładnymi domami i mnóstwem restauracyjek. Był nawet Grand Hotel z czerwonym dywanem!
Plaża i widok na zatokę z okolicznej górki
Ale mam jeszcze zdjęcia z poprzedniego. W niedzielę było słonecznie, więc wybraliśmy się rowerami do miasteczka Saint Jean de luz.
Miasteczko z piękną plażą, taki "Sopocik" z ładnymi domami i mnóstwem restauracyjek. Był nawet Grand Hotel z czerwonym dywanem!
Plaża i widok na zatokę z okolicznej górki
Miasteczko
Kościół - zdjęcie z zewnątrz jest moje, ze środka wyszukane w sieci, bo akurat była msza i nie chciałam pstrykać aparatem. W czasie mszy był praktycznie pusty, może ze 20 osób siedziało w bocznych ławkach przy ołtarzu, ale miasteczko było przygotowane do procesji - ustrojone kwiatami i ze specjalną drogą ułożoną z białych ręczników.
Kościół był miejscem zaślubin Ludwika XIV z Marią Teresą Infantką Hiszpańską 1660 roku.
A potem przy porcie rybackim na placu natrafiliśmy na baskijskie tańce ludowe.
Tańczyły nie tylko dzieci, choć tych było najwięcej
Doczytałam się w internecie, że w czasie wojny, w 1940 roku z Saint-Jean-de Luz prowadzona była ewakuacja polskich wojsk walczących we Francji. Dwa statki pasażerskie: Batory i Sobieski stanęły na kotwicy w tutejszej zatoce i rybacy dowozili swoimi kutrami ewakuujących się żołnierzy.
Tu port rybacki dziś i jeszcze widok na zatokę.
A na koniec dnia mogliśmy podziwiać zachód słońca
Subskrybuj:
Posty (Atom)