niedziela, 24 kwietnia 2016

Pogoda dziś jest jak marzenie - słoneczko świeci, niebo bezchmurne, 24 stopnie w cieniu i patrząc na pogodę w kraju, cieszymy się, że u nas ładnie i ciepło. Mam nadzieję, że Was wkurzyłam!
Zrobiliśmy sobie dziś wycieczkę po Parku Natury Rio Formosa. Co prawda reklamowanej na materiałach informacyjnych zwierzyny dużo nie widzieliśmy, ale i tak dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy.
Znów był odpływ i mogliśmy obserwować zbieraczy muszli. 
Okazuje się, że każdy z nich pracuje na wyznaczonej działce. W obszarze Rio Formosa jest 1600 farm muszlowych, położonych na 470 ha gruntów i dających ok. 7 tysięcy ton muszli rocznie. Jeden z panów pokazał swoje wiaderko, więc jest zdjęcie dziennego urobku.
Potem oglądaliśmy młyn wodny, 
wykorzystujący przypływy i odpływy do wprawienia w ruch koła młyńskiego. Cała konstrukcja wygląda tak: 
a w środku widać pozostałości po żarnach
Na terenie parku jest też miejsce archeologiczne - datowana na I wiek a.d. wytwórnia garum (to te doły, niestety wytynkowane przez jakiegoś buca, który nie wiedział co tynkuje!)
Jak sobie poczytałam w necie co to takiego, to na pewno nie chciałabym pracować w takiej fabryczce. Garum to sos rybny, który w starożytnym Rzymie uważany był za wielki przysmak i służył do doprawiania wielu ówczesnych potraw. Produkowano go również na wielką skalę na wybrzeżu Hiszpanii.
Produkcja wygląda tak:
do kamiennych niecek wkładało się wnętrzności i krew makreli, szprotek, sardynek i tuńczyka , dodawano różne zioła (mięta, koper, seler, majeranek, tymianek, lubczyk, szałwia), sól i wystawiano na działanie promieni słonecznych. Masa sobie radośnie fermentowała i kisiła się kilka dni  i trzeba ją było codziennie mieszać. Potem była cedzona i przelewana do dzbanów, które drogą morską trafiały do odbiorców. 
Okazuję się, że garum dziś nazywa się colatura di alici i jest produkowana w okolicach Neapolu. Chyba nie mam ochoty nawet na spróbowanie tego specjału.
Obserwowaliśmy również kraby - są aktywne od kwietnia do września, a resztę roku przesypiają zahibernowane w swoich norkach. Ten z dużymi szczypcami to zdecydowanie facet broniący swego terytorium i swoich samic przed innymi. 
A potem pojechaliśmy do miasta coś przekąsić i padło na grillowane rybki. Zenek był zdegustowany, bo większość jego rybek to były sardynki, ale pani w restauracji okazała się bardzo miła i widząc jego rozczarowaną minę po chwili doniosła inną rybkę, którą zjadł, w dalszym ciągu bez wielkiego entuzjazmu. Za to ja się objadłam swoją porcją i jeszcze dojadłam Zenkowe.
Na koniec trochę miejsko- cygańskiego folkloru. "Dorożki" są nie tylko w Sevilli!!

2 komentarze:

  1. Zaintrygowały mnie te muszelki. 7 tysięcy ton rocznie! Dużo!
    Czy to są muszle z zawartością, którą wykorzystuje się w celach kulinarnych, czy mają jakieś inne przeznaczenie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są jak najbardziej małże do jedzenia. Niektóre gatunki są też używane jako przynęta dla ryb.

      Usuń