poniedziałek, 12 sierpnia 2019

35. Oppdal - Lillehammer

Pada. Deszcz padał całą noc i poranek był bardzo mokry i pochmurny. Można by rzec, że dziś chmury nam jadły z ręki, tak nisko snuły się z rana po ziemi.
Około jedenastej troszkę się rozpogodziło i już do samego Lillehammer mieliśmy na przemian słońce wyglądające zza chmur, a za chwilę prysznic.
Zachmurzone zdjęcia też mają swój urok
Prawie całą drogę jechaliśmy wzdłuż jakiś rzek, a po całonocnych opadach dość żwawo płynęła w nich woda.
Kemping w Lillehammer ma chyba najładniejsze łazienki (choć za prysznic nadal trzeba dodatkowo płacić), ale za to kuchnia ma tylko maszynki do gotowania, mikrofalę i zlewy do zmywania. Na tych kempingach, które odwiedzaliśmy pomieszczenia kuchenne były wyposażone w komplety garnków, patelni, talerzy, misek, sztućców, kubków a czasem nawet kieliszków do wina. Czasem miały nawet toster czy ekspres do kawy, a czajnik elektryczny to standard. Są też płyny do mycia naczyń i różne szczotki i myjki. Czyli taki pieszy, rowerowy czy motocyklowy turysta, który nie wiezie całego domku na kółkach, może sobie coś upichcić, zjeść z w miarę przyzwoitej zastawy i posprzątać po sobie. I tak było też w Finlandii i Szwecji, więc to chyba skandynawski standard. Dobrym zwyczajem jest też ustawianie stołów z ławkami na przydrożnych parkingach. Norwedzy często zatrzymują się, wyjmują z bagażników kosze piknikowe i robią sobie przerwy w podróży. My też często stawaliśmy sobie na kawę, no bo przecież nigdzie nam się nie śpieszyło.
Jutro w planie wycieczka do miasta, o ile nie będzie padało. Zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz