Z Nazare przejechaliśmy znów na południe, z jedno nocnym przystankiem na spanie i zakupy w Evorze, i jesteśmy w Lagos. Początkowo chcieliśmy pojechać do Albufeiry, ale tam już byliśmy, więc padło na Lagos. Jadąc przez Portugalię bardzo dziwiłam się zmiennością krajobrazu. Były górki i kręte drogi, potem było całkowicie płasko, potem znów wzgórza i różne uprawy. Przejeżdżaliśmy przez gaje pomarańczowe, oliwne czy winnice, ale pierwszy raz widziałam uprawę kaktusów.
Jedno z miasteczek miało chyba z osiem takich mostkówAle największa atrakcja z drogi to była przed miasteczkiem Odiaxere, gdzie natrafiliśmy na bocianie el dorado. W zasadzie boćków jest tu bardzo dużo, prawie w każdym miasteczku jest kilka gniazd, ale łąka - tak ze 4 hektary - a na niej więcej niż 100 bocianich gniazd to chyba ewenement.Dobrze, że droga miała szerokie pobocze i można się było zatrzymać, by zrobić zdjęcia.A dziś pojechaliśmy do Lagos, bo kemping jest jakieś 5 km za miastem. I znów dziękujemy opatrzności za elektrykę w rowerach, bo bez niej byłoby ciężko.Pochodziliśmy trochę po uliczkach starego miasta, a że dziś Portugalczycy mieli święto, to otwarte były tylko knajpki i sklepiki z pamiątkami. I było bardzo dużo ludzi.Potem zeszliśmy na poziom morza i tam natknęliśmy się na resztki murów obronnych i fort broniący wejścia do portu
A port jest bardzo ruchliwy - co chwilę coś wpływało, coś wypływało i najwięcej było małych łódek z odważnymi turystami, odważnymi bo dziś wiał bardzo silny wiatr i otwarty ocean pewnie był z falami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz