środa, 3 kwietnia 2024

Olhao

Ruszyliśmy rowerami po porannej kawie na zwiedzanie miasteczka - na początek port

Potem słynny targ miejski, który mieści się w dwóch bliźniaczych budynkach.
Tu akurat jest część rybna - dziś w menu były żabnice, miejscowo zbierane muszelki, pałasz czarny i mątwy, a dodatkowo dorady, tuńczyki, okonie morskie i z 10 innych.
W drugim budynku były warzywa, mięsa i sery oraz dla turystów miód i inne przetwory w ozdobnych opakowaniach.

Kupiliśmy pomidory, a resztę pooglądaliśmy.
Potem zrobiliśmy sobie spacer po nabrzeżu. Stoi tam replika małego żaglowca, którym 17 mieszkańców miasta popłynęło do Brazylii, by poinformować króla o wypędzeniu Francuzów.  
Jak poczytałam sobie w necie, to na początku XIX wieku bardzo się kotłowało na półwyspie Iberyjskim. Była to tak zwana "wojna półwyspowa". Najpierw Hiszpania i Francja napadły Portugalię, a potem Napoleon zaczął się bić z Hiszpanami również. Król portugalski z magnatami uciekli do Brazylii, a lud zostawili na pastwę najeźdźców. Tylko nieliczni się buntowali przeciwko Francuzom i właśnie w Olhao było jedno ze zwycięskich powstań i udało im się ich wypędzić. Dzięki temu mieścina stała się na mocy królewskiego dekretu miastem z dumną nazwą Vila de Olhão da Restauração i stała się liderem regionu. Historię prezentuje też mozaika, oczywiście z charakterystycznych niebieskich kafli.
Obok też druga mozaika - tym razem patronki morskiej wyprawy i jednocześnie opiekunki miejscowej parafii.

Współczesne prawa miejskie zostały nadane w 1985 i w tej chwili mieszka tu około 30 tysięcy mieszkańców, którzy głównie zajmują się rybołówstwem i również przetwórstwem ryb i innych owoców morza, a ostatnio też turystyką, bo miasteczko jest bardzo turystyczne. Stara część jest wyłączona z ruchu samochodowego i praktycznie składa się z butików, barów i restauracji, wąskich uliczek spotykających się pod różnymi kątami na małych placykach.
Dużo domów jest pokrytych pięknymi kaflami, a niektóre kamienice są przepiękne - finezyjne balkoniki, zdobienia i tarasy słoneczne na dachach.
Widać też dużo starych domów w trakcie renowacji i dobrze, bo na pewno wpłynie to na urodę miasteczka.

Zrobiliśmy ponad 5 kilometrów chodząc po starej części miasta i potem poszliśmy na obiad do restauracji serwującej grillowane ryby.
Dostaliśmy jeden talerz z rybami - nie ma zdjęcia, bo za szybko zjedliśmy, potem drugi i trzeci 
do tego była miseczka z ziemniakami i druga z sałatką pomidorową i to wszystko w cenie 15 EUR od osoby. Można było jeść dalej, jak półmisek się opróżniał, to kelner przynosił następny. My skończyliśmy na 3, ale inni mieli lepszy apetyt. A na zdjęciu poniżej miejsce, gdzie grillowano te rybki 
Zenek trochę narzekał, że były ości i że on z ryb to tylko śledzie i filety, ale dzielnie wybierał ości i chyba się najadł, a ja nie musiałam dziś gotować.
Zwiedzanie zakończyliśmy na ławce na promenadzie - tu Zenek dumnie prezentujący swój nowy kapeluszowy nabytek, a potem 4 kilometry na kemping. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz