piątek, 19 lipca 2019

11. Kirkenes - Vestre Jacobselv

"Na dworze upał, jedenaście stopni" tak śpiewał kiedyś Andrus i to mi się przypomniało, jak patrzyłam dziś na termometr. Nie dość, że chłodno, to znów mamy deszczowy dzień. No cóż, żal nam tylko tych cudnych widoków po drodze, które w słońcu są jeszcze piękniejsze.
Rano o 9.00 powitaliśmy statek, który kursuje codziennie z Bergen przez całe norweskie wybrzeże.
Trochę pasażerów wysiadło z walizami, a ponieważ statek ze 3 godziny miał postój, to niektórzy dali się skusić panu z wypożyczalni kładów na wycieczkę po okolicy. Norwegowie twardy naród - to nic, że pada i że zimno, jest atrakcja trzeba skorzystać.
Po drodze takie widoki - te rusztowania to służą do wieszania dorszy łowionych pod koniec zimy i suszenia ich w naturalny sposób na wietrze. Suszą się tak ze 3 miesiące i ponoć śmierdzą strasznie, ale Norwedzy mówią, że tak pachną pieniądze. Takie dorsze nazywają się stokfisze i można je kupić w sklepach na całym świecie, bo jest to jeden z towarów exportowych.
Dojechaliśmy dziś do Vardo i w planie był nocleg na stelplatzu, ale po namyśle cofnęliśmy się kilka kilometrów i nocujemy na kempingu. A na kempingu niespodzianka - polska rodzinka nocuje w domku i przyjechał jeszcze kamper na krakowskich blachach. I jeszcze spotkałam polskiego Norwega, który pracuje tu w piekarni i zaoferował, że przywiezie świeży chlebek rano, ale podziękowałam, bo kupiliśmy dziś bochenek i więcej nam nie potrzeba. Tak dla informacji - bochenek chleba (700g) kosztuje 28 koron, czyli jakieś 12 zł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz