Nad jeziorami można spotkać nie tylko stojące chatki czy pływające łodzie, ale też takie oto wynalazki cywilizacji - ciekawe, czy przyczepa stoi stacjonarnie, a właściciel doleciał sobie na urlop, czy odwrotnie.
Jak wyczytałam w sieci Karasjohka jest trzecią co do wielkości rzeką w Norwegii i pierwszą jeśli chodzi o zasobność w łososie. W sumie biedne te łososie, bo muszą zasuwać pod prąd na tarliska czasem aż 2 tysiące kilometrów, w tym czasie nie jedzą i często padają z wycieńczenia po złożeniu ikry. Po drodze zatrzymaliśmy się na kawę i obok szumiał taki oto wodospadzik
a ja oczami wyobraźni widziałam miśki stojące pośrodku wodospadu i łapiące przepływające ryby (naoglądał się człowiek filmów przyrodniczych, to teraz tak ma!).O łososiach wspomnieliśmy też po dojechaniu do fiordu, gdzie zauważyć można pływające "fermy".
A po drogach jeżdżą nie tylko samochody, bardzo często dziś spotykaliśmy stadka reniferów.
Łażą sobie bez żadnego strachu i dobrze, że przed tunelami porobione są specjalne zabezpieczenia - metalowe kraty, po których auto przejeżdża bez problemu, a renifer nie przejdzie.
Teraz już bedziemy podróżować brzegiem morza, więc takie widoczki to będzie codzienność.
(Tak, tak, to białe na górze to śnieg, który nie zdążył się jeszcze stopić po ostrej zimie).
Dojechaliśmy do na wpół dzikiego kempingu nad samym brzegiem fiordu i Zenek zaliczył dziś pierwszy sukces wędkarski. Złapał 4 ryby, ale 3 wróciły do morza po mamę, a czwarta czeka na większe towarzystwo. Jest duże prawdopodobieństwo, że jutro na obiad będą smażone rybki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz