wtorek, 8 lipca 2014

I w końcu dojechaliśmy na Lofoty!!!
Ale po kolei. Wczoraj zatrzymaliśmy się na fajnym kampingu, nad samą wodą, przy wypływającej rzece
Zenek od razu zabrał się za łowienie ryb,
a po niecałej godzince spakowaliśmy i czym prędzej ruszyliśmy w dalszą drogę. Powodem były muchy wielkości szerszeni, które nie tylko latały i brzęczały, ale także kąsały. Właścicielka kampingu (chyba przyzwyczajona do latających gryzoni) powiedziała, że te muchy lubią renifery siedzące w okolicznych lasach. Nie wiem dlaczego nas atakowały!!!  Ruszyliśmy dalej szukać miejsca na nocleg nad otwartym morzem.
Widoczek z drogi: to żółte na łące to kwitnące kaczeńce - jest ich tu całe mnóstwo.
W końcu zanocowaliśmy nad samym morzem, tam ani komarów ani much olbrzymów nie było.
A to już obrazek z dzisiaj - rano nie było wiatru i w fiordach odbijał się cały krajobraz.
 Poniżej most na wyspę Hinnoya
i owieczki, kóre chodzły sobie pod mostem zupełnie samopas.
Tak w ogóle to przez dwa dni jechaliśmy przez obszary bardziej przyjazne rolnictwu: gdzie niegdzie pasły się krowy, koniki biegały sobie po łąkach, widać trochę pól uprawnych i roślinność zdecydowanie nie wygląda na tundrową.
A to już jest widok z mostu przy wjeździe na pierwszą z lofotowych wysp: Austvagoya.
i jedne z pierwszych malowniczych zatoczek.
Ujechaliśmy tylko kawałek, bo czas już był na znalezienie noclegu - stoimy tu gdzie żłóta strzałka
i mamy taki wygląd z okna
Pogoda w dalszym ciągu świetna.Teraz jest 18*C, słońce oczywiście jeszcze nie zaszło (hihihi) i żadnej chmurki na niebie. Ciekawa jestem ile dni jeszcze będzie tak bajkowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz