Wczoraj wieczorem był pierwszy sukcesik - to maleństwo się nieszczęśliwie złapało, ale wróciło do fiordu ze starą gadką wędkarzy, by przyprowadziło mamę.
Rano Zenek polował na mamę, ale nic z tego.
Dopiero po południu dała się złapać:(kapeć rozmiar 42 dla porównania). Nie jest to record fiordu, ale na obiad starczyło.
Tak wygląda rybka przed usmażeniem, doprawiona i czekająca na gorącą patelnię:
Po usmażeniu już nie wyglądała, ale smakowała wspaniale. Dostaliśmy jeszcze od sąsiadów Norwegów trzy makrele, tak że po oczyszczeniu było razem półtora kilograma ryb. Nie udało nam się zjeść wszystkiego, będzie jeszcze kolacja.
Mamy tu dziś prawdziwy upał, 25 stopni w cieniu. Próbowałam się opalać, ale na słońcu nie da się wysiedzieć - wiatru nie ma wcale.
Jutro ruszymy dalej - nie wiem kiedy będzie następny wpis, zależy to od znalezienia hot spotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz